poniedziałek, 28 grudnia 2015

Ptasi móżdżek? To brzmi dumnie!

Dziękuję bardzo za życzenia i wszystkie komentarze a przede wszystkim za to, że zaglądacie i czytacie tę ptasią historyjkę!

Znalazłam parę ciekawych informacji na temat ptasiej pomysłowości, inteligencji a również pracowitości i chcę się z Wami nimi podzielić.

Na początek fragment z książki Adama Wajraka "Przewodnik Prawdziwych Tropicieli - Jesień"...

(...)Wrony potrafią wybierać śmieci ze śmietników, rozcinać worki, okradać ludzi i psy, ale to pestka przy sprycie z jakim dobierają się do orzechów włoskich. Otóż wrony odkryły, że orzech to jadło smaczne i pożywne, ale nie mają jednak dziadka do orzechów i nie potrafią same rozbić skorupki. Nawe ich twardy dziób tu nie pomoże. Wtedy jedna anonimowa wrona odkryła, że orzeszek rzucony z wysoka pęka, i inne natychmiast poszły jej śladem. Łapią więc orzech w dziób, podlatują wysoko i rzucają na chodnik lub jezdnię. Robią to tak, by orzech nigdzie się nie turlał, tylko od razu roztrzaskał. Mało tego, starają się nie rzucać orzeszka, gdy w okolicy są inne wrony, by nikt im go nie ukradł. (...) Ale wrony nie tylko wykorzystują twarde chodniki - zauważyły, że można rozbijać orzeszki za pomocą samochodów. Rzucają więc orzechy pod koła jadącym samochodom, a zabierają je, gdy auta odjeżdżają. Mało tego, wykorzystują do tego sygnalizację świetlną i skradają się po zdobycz na czerwonym świetle, gdy samochody stoją!

(...) Kawki mają królów i arystokrację oraz klasę średnią i biedaków. W kawczym klanie podobno pozycję dziedziczy się po rodzicach, można też wżenić się w wyższe sfery. Te kawcze społeczeństwa mają swoje dialekty, a w obrębie miast lub dzielnic - nawet języki. Dlatego bardzo złym pomysłem jest wychowywanie młodych kawek przez ludzi. Taki młody ptak nie nauczy się od nas kawczego języka i na wolności będzie traktowany przez resztę jak najgorsze popychadło!

I fragment kolejnej - Adam Wajrak "Przewodnik Prawdziwych Tropicieli - Zima"

(...)Kruki przy padlinie pojawiają się natychmiast. Co tam natychmiast! One latają nad wilkami, gdy te jeszcze gonią za jeleniem. Kruki to przecież tajna leśna agentura. Śledzą dosłownie każdy ruch każdego, ale przede wszystkim tych, którzy mogą być potencjalnym źródłem pożywienia, czyli wilki. Jak nie ma wilków, to śledzą myśliwych - gdy usłyszą strzał, to natychmiast zlatują się z całej okolicy, bo wiedzą, że mogą liczyć na wnętrzności z wypatroszonego przez myśliwych zwierzęcia. (...) Potrafią po huku ocenić, w którą stronę była wycelowana broń, i lecą dokładnie tam, gdzie ma paść ofiara.
(...)Kruczy spryt zachwycił mnie od razu, ale zakochałem się w nich na amen z innego powodu. To było wiele lat temu, gdy na potrzeby badań Nurii obserwowałem kruki dziobiące resztki padłego żubra. Nie było w tym nic specjalnego - kruki przepychały się przy jedzeniu i śmiesznie przekomarzały. Ale potem jeden z nich zrobił coś, co najpierw wprawiło mnie w osłupienie, a potem w zachwyt. Otóż w podskokach podbiegł do małej zaśnieżonej górki. Wskoczył na nią, przewrócił się na plecy i zjechał jak na sankach. Potem wstał, otrzepał się, znów wskoczył na gorkę i znowu zjechał. Po prostu się bawił! a bawić się potrafią tylko najmądrzejsze zwierzaki.


W książkach pana Wajraka jest mnóstwo niezwykle ciekawych obserwacji zwierząt, nie tylko ptaków ale nawet pająków i innych maleństw żyjących wokół nas, polecam Wam te niezwykłe książki, są świetne!

Pisałam w poprzednim poście o niezwykłej pracowitości Frania ale robiłam to raczej z lekkim przymrużeniem oka. Okazuje się jednak, że sójki to niezwykle pracowite stworzonka a niektórzy ludzie nawet całkiem poważnie wycenili wartość pracy przez nie wykonywanej ....

A oto na poparcie tezy fragment kolejnej książki Adama Wajraka "To zwierze mnie bierze" .....

(...) Sójki, zakopując żołędzie w ściółce, przygotowując zapasy na zimę. Ale o części z nich zapominają, część staje się niedostępna pod zwałami śniegu albo giną "właściciele" poszczególnych żołędzi. (...)Pracę sójek sadzących dęby da się wycenić. Zrobili to szwedzcy naukowcy. Okazuje się, że praca, jaką wykonuje para sójek, biorąc pod uwagę koszty robocizny oraz techniki sadzenia dębów w Szwecji, warta była do 160 tys. koron szwedzkich, czyli do 80 tys. złotych. Gdyby to przeliczyć na powierzchnię, to sójki zarabiałyby nawet do 67 tys. koron czyli 33 tys. złotych za hektar. Nasze ptaki są z pewnością tańsze, bo i ludzka praca na podstawie tych samych wyliczeń jest tańsza niż w Szwecji.

No i proszę! nie dość, że w moim domu zamieszkała mała mądrala to jeszcze do tego pracowita!

A że mądrala? proszę bardzo, oto Franio po powrocie do domu w zimny, mokry wieczór. Gdzie siada przemarznięte stworzenie? oczywiście, na ciepłym kaloryferze :)) i to nie bezpośrednio na nim (bo za gorąco w łapki!) tylko na zawieszce od suszarki - ciepło i wygodnie, nic, tylko schnąć!








Na moim biurku leżą kolejne dwie książki Adama Wajraka "(Za)piski Wajraka i "Kuna za kaloryferem" pisana wspólnie z Nurią Selvą Fernandez ..... i już nie mogę się doczekać co w nich znajdę!
Mam nadzieję, że Wam też się spodobają - miłego czytania!

piątek, 18 grudnia 2015

Bardzo zapracowany Franiu


Z racji mokrej pogody Franiu większość czasu spędza z nami w domu, bardzo lubi uczestniczyć (czasem zbyt aktywnie) w naszych zajęciach i wtedy wygląda to tak:

Szef kuchni poleca czyli Franiu nadzoruje gotowanie zupy :))



Czy nie za dużo tej soli?!


 

Pomagał mi również bardzo dzielnie przy przesadzaniu roślin .....





























Po tych wszystkich brudnych i bardzo męczących zajęciach Franiu wziął kąpiel w ciepłej wodzie .....







Prawda, że to bardzo przydatny i pracowity ptaszek? :))



środa, 9 grudnia 2015

Radosne, letnie dni i straszne przygody Frania :))


Długie, jesienne wieczory, szare, mokre dni .... postanowiłam napisać parę słów o słonecznych, letnich dniach - tak dla rozgrzania i rozświetlenia duszy :))

Ciepły, słoneczny czas spędzaliśmy w ogrodzie.
Franiu wiernie mi towarzyszył i bardzo dzielnie uczestniczył we wszystkich zajęciach.




Praca z Franiem to ogromna przyjemność, ptaszysko uwielbia "jeździć" siedząc wygodnie na mojej głowie bo to i widok doskonały i bezpiecznie!

Często sprawdza, czy wszystkie rośliny mają się dobrze i zagląda do doniczek - tak po cichutku powiem Wam, że ma tam pochowane różne swoje skarby!














Na stół też lubi zerknąć, bo często coś dobrego można tam znaleźć. Kiedy chodzimy po ogrodzie, to musimy uważać bo Franiu czasem wędruje "na piechotę" a że nie tupie, to naprawdę trudno go zauważyć ...







Zdecydowanie lubi towarzystwo Diny, często kręci się w pobliżu leżącego psiska - czasem ją zaczepia ale najczęściej po prostu koło niej spaceruje.







Wszystkie te zajęcia i spacery męczą ptaszka i wtedy lubi sobie odpocząć .....








wyczyścić piórka ......







porozmawiać .....







no i pospać na słoneczku, w najbezpieczniejszym miejscu na świecie  ......







Na przełomie lipca i sierpnia po raz pierwszy (i jedyny jak do tej pory!) Franiu spędził całą noc na dworze - uwierzcie, że nie mogliśmy spać bo martwiliśmy się co się z nim dzieje! Krążyłam po ogrodzie nawołując Frania aż do nastania zupełnych ciemności a on zniknął! Okno w kuchni było otwarte całą noc - a już około piątej rano tkwiłam przy nim wyglądając .... około siódmej zaczęłam tracić nadzieję, że Franek przetrwał i po prostu się popłakałam..... a wtedy na parapecie wylądował wrzeszczący, brudny, rozczochrany i głodny jak diabli Franio!
Cieszyłam się jak dziecko, nakarmiłam, postawiłam wodę do kąpieli i żałowałam tylko jednego, że nie może mi opowiedzieć co przeżył ..... w każdym razie przygoda nie była dla niego miła bo przez kilka następnych dni trzymał się w zasięgu wzroku i przylatywał co chwilkę do domu.

Następna przygoda spotkała Frania parę tygodni później i pokazała nam, że ptak nie umie wielu rzeczy a my nie jesteśmy w stanie go nauczyć prawidłowych zachowań.

Rano pogoda była wspaniała i nic nie zapowiadało aż tak gwałtownej zmiany.
Franiu jak zwykle po śniadaniu poleciał zwiedzać świat a ja zajęłam się pracami domowymi.
W pewnym momencie zorientowałam się, że robi się ciemno a za chwilę zaczął padać gruby, bardzo intensywny deszcz - pobiegłam wołać Frania ale niestety nie było go w pobliżu domu.
Wróciłam po pelerynę i stanęłam na brzegu wąwozu cały czas go nawołując, słyszałam jego gwizdanie, ale w dużej odległości - mniej więcej po półgodzinie zorientowałam się, że Franiu siedzi wysoko nade mną, na gałęzi dębu i jest kompletnie mokry!

Nie mogłam zostawić go samego, bo bałam się, że jak kompletnie namoknie to po prostu spadnie a w pobliżu krążą koty, zbliża się wieczór i może być tragedia!

Stałam tak mniej więcej godzinę i wreszcie musiałam na chwilę wejść do domu, żeby się przebrać bo kompletnie przemokłam.Trwało to kilka minut ale widocznie Franek już zmarzł i nie miał siły dłużej siedzieć na drzewie bo kiedy wybiegłam do ogrodu usłyszałam bardzo żałosne skrzeczenie i zobaczyłam mojego  ptasiora dosłownie pełzającego w błocie!

Był tak nasiąknięty wodą, że skrzydła ciągnęły się po ziemi, wszystkie piórka miał sklejone i wyglądał jak nie przymierzając podskubana gęś! samo nieszczęście!

Nie protestował wcale, kiedy wzięłam go na ręce i schowałam za bluzę, pojękiwał tylko cichutko ..... zaniosłam toto do domu i wsadziłam do miski z ciepłą wodą a potem zawinęłam w ręcznik - widok był paradny! - żałuję, ale nie miałam wtedy głowy do robienia zdjęć.

Nie nauczył się chronić przed deszczem a ja nie umiem go tego nauczyć - jak mocno pada to Franiu siedzi w domu i rozrabia!






a rano zawsze sprawdzamy, jaka jest pogoda ....