poniedziałek, 28 grudnia 2015

Ptasi móżdżek? To brzmi dumnie!

Dziękuję bardzo za życzenia i wszystkie komentarze a przede wszystkim za to, że zaglądacie i czytacie tę ptasią historyjkę!

Znalazłam parę ciekawych informacji na temat ptasiej pomysłowości, inteligencji a również pracowitości i chcę się z Wami nimi podzielić.

Na początek fragment z książki Adama Wajraka "Przewodnik Prawdziwych Tropicieli - Jesień"...

(...)Wrony potrafią wybierać śmieci ze śmietników, rozcinać worki, okradać ludzi i psy, ale to pestka przy sprycie z jakim dobierają się do orzechów włoskich. Otóż wrony odkryły, że orzech to jadło smaczne i pożywne, ale nie mają jednak dziadka do orzechów i nie potrafią same rozbić skorupki. Nawe ich twardy dziób tu nie pomoże. Wtedy jedna anonimowa wrona odkryła, że orzeszek rzucony z wysoka pęka, i inne natychmiast poszły jej śladem. Łapią więc orzech w dziób, podlatują wysoko i rzucają na chodnik lub jezdnię. Robią to tak, by orzech nigdzie się nie turlał, tylko od razu roztrzaskał. Mało tego, starają się nie rzucać orzeszka, gdy w okolicy są inne wrony, by nikt im go nie ukradł. (...) Ale wrony nie tylko wykorzystują twarde chodniki - zauważyły, że można rozbijać orzeszki za pomocą samochodów. Rzucają więc orzechy pod koła jadącym samochodom, a zabierają je, gdy auta odjeżdżają. Mało tego, wykorzystują do tego sygnalizację świetlną i skradają się po zdobycz na czerwonym świetle, gdy samochody stoją!

(...) Kawki mają królów i arystokrację oraz klasę średnią i biedaków. W kawczym klanie podobno pozycję dziedziczy się po rodzicach, można też wżenić się w wyższe sfery. Te kawcze społeczeństwa mają swoje dialekty, a w obrębie miast lub dzielnic - nawet języki. Dlatego bardzo złym pomysłem jest wychowywanie młodych kawek przez ludzi. Taki młody ptak nie nauczy się od nas kawczego języka i na wolności będzie traktowany przez resztę jak najgorsze popychadło!

I fragment kolejnej - Adam Wajrak "Przewodnik Prawdziwych Tropicieli - Zima"

(...)Kruki przy padlinie pojawiają się natychmiast. Co tam natychmiast! One latają nad wilkami, gdy te jeszcze gonią za jeleniem. Kruki to przecież tajna leśna agentura. Śledzą dosłownie każdy ruch każdego, ale przede wszystkim tych, którzy mogą być potencjalnym źródłem pożywienia, czyli wilki. Jak nie ma wilków, to śledzą myśliwych - gdy usłyszą strzał, to natychmiast zlatują się z całej okolicy, bo wiedzą, że mogą liczyć na wnętrzności z wypatroszonego przez myśliwych zwierzęcia. (...) Potrafią po huku ocenić, w którą stronę była wycelowana broń, i lecą dokładnie tam, gdzie ma paść ofiara.
(...)Kruczy spryt zachwycił mnie od razu, ale zakochałem się w nich na amen z innego powodu. To było wiele lat temu, gdy na potrzeby badań Nurii obserwowałem kruki dziobiące resztki padłego żubra. Nie było w tym nic specjalnego - kruki przepychały się przy jedzeniu i śmiesznie przekomarzały. Ale potem jeden z nich zrobił coś, co najpierw wprawiło mnie w osłupienie, a potem w zachwyt. Otóż w podskokach podbiegł do małej zaśnieżonej górki. Wskoczył na nią, przewrócił się na plecy i zjechał jak na sankach. Potem wstał, otrzepał się, znów wskoczył na gorkę i znowu zjechał. Po prostu się bawił! a bawić się potrafią tylko najmądrzejsze zwierzaki.


W książkach pana Wajraka jest mnóstwo niezwykle ciekawych obserwacji zwierząt, nie tylko ptaków ale nawet pająków i innych maleństw żyjących wokół nas, polecam Wam te niezwykłe książki, są świetne!

Pisałam w poprzednim poście o niezwykłej pracowitości Frania ale robiłam to raczej z lekkim przymrużeniem oka. Okazuje się jednak, że sójki to niezwykle pracowite stworzonka a niektórzy ludzie nawet całkiem poważnie wycenili wartość pracy przez nie wykonywanej ....

A oto na poparcie tezy fragment kolejnej książki Adama Wajraka "To zwierze mnie bierze" .....

(...) Sójki, zakopując żołędzie w ściółce, przygotowując zapasy na zimę. Ale o części z nich zapominają, część staje się niedostępna pod zwałami śniegu albo giną "właściciele" poszczególnych żołędzi. (...)Pracę sójek sadzących dęby da się wycenić. Zrobili to szwedzcy naukowcy. Okazuje się, że praca, jaką wykonuje para sójek, biorąc pod uwagę koszty robocizny oraz techniki sadzenia dębów w Szwecji, warta była do 160 tys. koron szwedzkich, czyli do 80 tys. złotych. Gdyby to przeliczyć na powierzchnię, to sójki zarabiałyby nawet do 67 tys. koron czyli 33 tys. złotych za hektar. Nasze ptaki są z pewnością tańsze, bo i ludzka praca na podstawie tych samych wyliczeń jest tańsza niż w Szwecji.

No i proszę! nie dość, że w moim domu zamieszkała mała mądrala to jeszcze do tego pracowita!

A że mądrala? proszę bardzo, oto Franio po powrocie do domu w zimny, mokry wieczór. Gdzie siada przemarznięte stworzenie? oczywiście, na ciepłym kaloryferze :)) i to nie bezpośrednio na nim (bo za gorąco w łapki!) tylko na zawieszce od suszarki - ciepło i wygodnie, nic, tylko schnąć!








Na moim biurku leżą kolejne dwie książki Adama Wajraka "(Za)piski Wajraka i "Kuna za kaloryferem" pisana wspólnie z Nurią Selvą Fernandez ..... i już nie mogę się doczekać co w nich znajdę!
Mam nadzieję, że Wam też się spodobają - miłego czytania!

piątek, 18 grudnia 2015

Bardzo zapracowany Franiu


Z racji mokrej pogody Franiu większość czasu spędza z nami w domu, bardzo lubi uczestniczyć (czasem zbyt aktywnie) w naszych zajęciach i wtedy wygląda to tak:

Szef kuchni poleca czyli Franiu nadzoruje gotowanie zupy :))



Czy nie za dużo tej soli?!


 

Pomagał mi również bardzo dzielnie przy przesadzaniu roślin .....





























Po tych wszystkich brudnych i bardzo męczących zajęciach Franiu wziął kąpiel w ciepłej wodzie .....







Prawda, że to bardzo przydatny i pracowity ptaszek? :))



środa, 9 grudnia 2015

Radosne, letnie dni i straszne przygody Frania :))


Długie, jesienne wieczory, szare, mokre dni .... postanowiłam napisać parę słów o słonecznych, letnich dniach - tak dla rozgrzania i rozświetlenia duszy :))

Ciepły, słoneczny czas spędzaliśmy w ogrodzie.
Franiu wiernie mi towarzyszył i bardzo dzielnie uczestniczył we wszystkich zajęciach.




Praca z Franiem to ogromna przyjemność, ptaszysko uwielbia "jeździć" siedząc wygodnie na mojej głowie bo to i widok doskonały i bezpiecznie!

Często sprawdza, czy wszystkie rośliny mają się dobrze i zagląda do doniczek - tak po cichutku powiem Wam, że ma tam pochowane różne swoje skarby!














Na stół też lubi zerknąć, bo często coś dobrego można tam znaleźć. Kiedy chodzimy po ogrodzie, to musimy uważać bo Franiu czasem wędruje "na piechotę" a że nie tupie, to naprawdę trudno go zauważyć ...







Zdecydowanie lubi towarzystwo Diny, często kręci się w pobliżu leżącego psiska - czasem ją zaczepia ale najczęściej po prostu koło niej spaceruje.







Wszystkie te zajęcia i spacery męczą ptaszka i wtedy lubi sobie odpocząć .....








wyczyścić piórka ......







porozmawiać .....







no i pospać na słoneczku, w najbezpieczniejszym miejscu na świecie  ......







Na przełomie lipca i sierpnia po raz pierwszy (i jedyny jak do tej pory!) Franiu spędził całą noc na dworze - uwierzcie, że nie mogliśmy spać bo martwiliśmy się co się z nim dzieje! Krążyłam po ogrodzie nawołując Frania aż do nastania zupełnych ciemności a on zniknął! Okno w kuchni było otwarte całą noc - a już około piątej rano tkwiłam przy nim wyglądając .... około siódmej zaczęłam tracić nadzieję, że Franek przetrwał i po prostu się popłakałam..... a wtedy na parapecie wylądował wrzeszczący, brudny, rozczochrany i głodny jak diabli Franio!
Cieszyłam się jak dziecko, nakarmiłam, postawiłam wodę do kąpieli i żałowałam tylko jednego, że nie może mi opowiedzieć co przeżył ..... w każdym razie przygoda nie była dla niego miła bo przez kilka następnych dni trzymał się w zasięgu wzroku i przylatywał co chwilkę do domu.

Następna przygoda spotkała Frania parę tygodni później i pokazała nam, że ptak nie umie wielu rzeczy a my nie jesteśmy w stanie go nauczyć prawidłowych zachowań.

Rano pogoda była wspaniała i nic nie zapowiadało aż tak gwałtownej zmiany.
Franiu jak zwykle po śniadaniu poleciał zwiedzać świat a ja zajęłam się pracami domowymi.
W pewnym momencie zorientowałam się, że robi się ciemno a za chwilę zaczął padać gruby, bardzo intensywny deszcz - pobiegłam wołać Frania ale niestety nie było go w pobliżu domu.
Wróciłam po pelerynę i stanęłam na brzegu wąwozu cały czas go nawołując, słyszałam jego gwizdanie, ale w dużej odległości - mniej więcej po półgodzinie zorientowałam się, że Franiu siedzi wysoko nade mną, na gałęzi dębu i jest kompletnie mokry!

Nie mogłam zostawić go samego, bo bałam się, że jak kompletnie namoknie to po prostu spadnie a w pobliżu krążą koty, zbliża się wieczór i może być tragedia!

Stałam tak mniej więcej godzinę i wreszcie musiałam na chwilę wejść do domu, żeby się przebrać bo kompletnie przemokłam.Trwało to kilka minut ale widocznie Franek już zmarzł i nie miał siły dłużej siedzieć na drzewie bo kiedy wybiegłam do ogrodu usłyszałam bardzo żałosne skrzeczenie i zobaczyłam mojego  ptasiora dosłownie pełzającego w błocie!

Był tak nasiąknięty wodą, że skrzydła ciągnęły się po ziemi, wszystkie piórka miał sklejone i wyglądał jak nie przymierzając podskubana gęś! samo nieszczęście!

Nie protestował wcale, kiedy wzięłam go na ręce i schowałam za bluzę, pojękiwał tylko cichutko ..... zaniosłam toto do domu i wsadziłam do miski z ciepłą wodą a potem zawinęłam w ręcznik - widok był paradny! - żałuję, ale nie miałam wtedy głowy do robienia zdjęć.

Nie nauczył się chronić przed deszczem a ja nie umiem go tego nauczyć - jak mocno pada to Franiu siedzi w domu i rozrabia!






a rano zawsze sprawdzamy, jaka jest pogoda ....










poniedziałek, 23 listopada 2015

Kim jestem?


Dni mijały, przyjaźń psio-sójcza rozkwitała,  Franiu rósł w piórka i stawał się coraz bardziej pewny siebie :))





Najbardziej bawi mnie obserwowanie jak maleńki ptaszek, którego Dina mogłaby uśmiercić jednym kłapnięciem mordy kompletnie nie odczuwa lęku i "stawia się" jakby był co najmniej równy jej  wzrostem!

Zauważyłam również, że Franiu ma problem z tożsamością gatunkową - próbuje zaprzyjaźniać się ze wszystkimi stworakami, które pojawiają się w pobliżu, pierwszy był dzięcioł .....

Franiu obserwował go najpierw z odległości kilku metrów, po chwili już był na sąsiedniej gałęzi - dzięcioł ignorował go do momentu, kiedy Franek usiadł tuż koło niego - dziób poszedł w ruch i Franio z dzikim wrzaskiem wylądował na mojej głowie, bardzo przestraszony i pyskujący coś po cichutko.....Długo nie wytrzymał i próbował zakolegować się z gołębiami grzywaczami, które mają gniazdo na jednym z naszych dębów... skończyło się awanturą i rozpaczliwą ucieczką Frania.

Najbardziej bałam się, że zechce zaprzyjaźnić się z kotami, mnóstwo takich bezpańskich, półdzikich, wiecznie głodnych włóczy się po okolicy, na szczęście od naszego ogrodu odstrasza je obecność Diny. Ale kiedy pies jest w domu, koty przechodzą na skróty tuż koło miejsca, gdzie Franio siada najczęściej .... Natomiast nigdy nie przypuszczałam, że celem zabiegów towarzyskich Frania stanie się odwiedzająca regularnie nasz ogród wiewiórka!



Niestety, nie udało mi się uwiecznić plującej, nastroszonej wiewiórki nad głową której krążył wrzeszczący jak potępieniec Franio a był to widok niesamowity!

Aż wreszcie, pewnego dnia w ogrodzie pojawiła się ..... sójka!
Odwiedzała nas zwykle jesienią ze względu na żołędzie, czasami w zimie zaglądała do karmnika ale ostatnio jakoś nie było jej widać ....
Dorosły ptak, większy od Frania, pewny siebie i gotowy do walki o terytorium a przed nim mały, ale nastroszony do granic wytrzymałości młodziak, ostrzegawczo trzaskający dziobem (ale wydający też bardzo cichutkie pojękiwania, chyba ze strachu ....) - na szczęście za nim doszło do konfrontacji pojawiła się Dina i wypłoszyła gościa.
Sójka zaczęła pojawiać się regularnie ale już nie w samym ogrodzie a na sąsiednich drzewach, skąd wrzeszczała dość agresywnie, Franiu odpowiadał równie zdecydowanie ale siedząc na głowie albo ramieniu któregoś z nas - czuł się pewnie i bardzo był odważny.
Dziś kiedy minęło już kilka miesięcy obserwuję jak rankiem na wierzchołku drzewa po drugiej stronie wąwozu zbiera się trzy lub cztery sójki i o czymś "rozmawiają" - ta czwarta sójka to mój Franiu!
Czasem wraca do domu trochę rozczochrany ale myślę, że jakoś się dogaduje ......

niedziela, 15 listopada 2015

Jak zamienić dom w ptasi hotel :)

Czas opowiedzieć co wydarzyło się później …..

W dniu wypuszczenia Frania na wolność byliśmy cały czas w ogrodzie, nieustannie obserwując ptaszysko, które bardzo dokładnie zwiedzało pobliski teren. Byłam bardzo szczęśliwa, że trzyma się granic ogrodu i najniższych gałęzi dębu bo wyobrażałam sobie, że po prostu poleci na oślep i zniknie ….




Obiad jedliśmy na zmianę :)) cały czas pogwizdując na Frania, który co jakiś czas podlatywał do nas po coś na przekąskę. 




Późnym popołudniem doszliśmy do wniosku, że skoro nie odleciał zupełnie, to na noc zabierzemy go domu, baliśmy się, że zje go jakiś kocur, których mnóstwo włóczy się po okolicy, a Franiu kota nigdy nie widział i może chcieć się z nim zaprzyjaźnić!



Około 19-stej Franiu był już tak zmęczony całodniowym lataniem, że po prostu zasnął na oparciu krzesła i mogłam zabrać go domu – cieszyłam się, że jest ze mną jeszcze jedną noc....
Następnego dnia znowu wypuściłam Frania i cała sytuacja się powtórzyła – nie odlatywał zbyt daleko, wracał na posiłki i po to, żeby na mnie posiedzieć.
Niestety,  nie podobało mu się wieczorne branie do rąk i zanoszenie do domu – dla mnie też był to coraz większy problem bo mnóstwo czasu zajmowało namówienie ptasiora do pójścia spać.
Trudno wejść po ptaszka na drzewo, tym bardziej, że prędziutko zmieniał miejsce pobytu gdy uważał, że jestem za blisko :)) 




Wymyśliłam, że przeniosę Frania z pokoju do kuchni. Pokój zacznie wreszcie przypominać ludzkie a nie ptasie gniazdo a okno kuchni wychodzi na ogród  więc nauczę go wylatywać i wracać przez nie …


Troszkę było kłopotu z przystosowaniem kuchni dla ptaka bo cały parapet był zastawiony kwiatami – musiałam je przenieść gdzie indziej a miejsca na parapetach zawsze mi brak :)), trzeba było zabezpieczyć górę szafek i wszystkie przedmioty, które ptak mógł zniszczyć albo te, które były dla niego niebezpieczne.

Próba wylotu odbyła się bez kłopotu, po prostu otworzyłam szeroko okno ale musiałam jeszcze nauczyć Frania, że sam musi wrócić do domu.

Pierwszy problem pojawił się natychmiast, kuchnia była ciemną dziurą w porównaniu z jasnym, pełnym słońca ogrodem a Franiu za nic nie wleci do ciemnego pomieszczenia - na szczęście w ciągu dnia widząc mnie w środku przezwyciężył niechęć a pod wieczór zapalałam światło.

Drugim problemem okazała się ilość okien na południowej ścianie - sąsiedzi mieszkający na piętrze zostali uprzedzeni o uczącym się "lotniku" więc nie otwierali szeroko okien ale i tak  ptasiorowi ciężko było trafić we właściwe okno ….

Przypomniałam sobie, że Franio zwraca uwagę na przedmioty w jaskrawych kolorach, najbardziej lubi czerwony – położyłam więc na parapecie okna czerwony ręcznik.





Na marginesie: ptaki widzą nieporównywalnie więcej kolorów niż ludzie, siatkówka ptasiego oka jest wrażliwa na ultrafiolet, dzięki czemu rejestruje kolory niewidzialne dla ludzi. – dla ptaka kwitnący ogród to istne szaleństwo barw!
Niektóre ptaki potrafią też zmieniać kształt gałki ocznej dzięki czemu mogą „regulować” widziany obraz np., powiększyć go!
                              http://www.nauklove.pl/widza-zwierzeta/

Dzięki temu, że w moim domu zagościł Franek zdecydowanie wzbogaciła się moja wiedza na temat ptaków i innych stworzeń! Będę się z Wami nią dzieliła i bardzo proszę – jeśli chcecie coś poprawić czy uzupełnić to piszcie – będzie to z korzyścią dla nas wszystkich (łącznie z ptakami!)

Po kilkunastu podejściach (trwało to oczywiście kilka dni!) Franiu przestał mylić okna (powiewający czerwony ręcznik okazał się strzałem w dziesiątkę!) a po południu w kuchni zawsze jest zapalone światło.

W ten sposób została rozwiązana sprawa wylotu i powrotu ptasiego włóczykija do domu.

W dalszym ciągu spodziewałam się, że któregoś dnia po prostu nie wróci do domu, zostanie na wolności i nawet nie przewidywałam co będzie na jesieni, czy w zimie ….

Pogoda była piękna, okno cały czas otwarte więc czasem nawet nie wiedziałam kiedy Franio wpadał na małe co nieco – chyba, że coś narozrabiał ….


Ulubionym miejscem do odpoczynku i spania stały się kabina prysznicowa i wyciąg kuchenny, miałam o wiele mniej sprzątania, nie musiałam też poświęcać czasu na łapanie Frania – za to przed zmrokiem z niepokojem nasłuchiwałam czy jest w pobliżu i nawoływałam, żeby wrócił na czas ….

środa, 11 listopada 2015

Witaj słodka wolności!

Czas mijał, ptaszysko rosło i nadszedł czas aby umożliwić Franiowi powrót do natury,
To była bardzo trudna decyzja bo pokochaliśmy stworaka z całego serca i martwiliśmy się jak sobie poradzi na wolności ….
Postanowiłam najpierw pokazać Frankowi świat zewnętrzny w sposób bezpieczny dla niego, zapakowałam więc niczego nieświadome ptaszę w klatkę pożyczoną od znajomych no i poszliśmy na spacer do ogrodu...




Klatka z Franiem stała na stoliku przy którym często siedzimy w ogrodzie, a my obserwowaliśmy jego zachowanie.

Pierwsze kilkanaście minut Franek spędził w całkowitym bezruchu i kompletnym milczeniu, rozglądał się tylko, lekko przechylając główkę i nasłuchiwał. A miał czego słuchać!

Mieszkamy w dzielnicy Szczecina położonej na wzgórzach, z widokiem na Jezioro Dąbskie i Odrę. Tuż za ogrodzeniem naszego niewielkiego ogrodu jest bardzo głęboki, zarośnięty gęsto krzewami i dużymi drzewami wąwóz, a na jego dnie płynie niewielki strumyczek (miejsce błotnych kąpieli stada dzików), Ściany wąwozu są strome i śliskie (glina) co ma swoje dobre strony - zwierzęta w nim żyjące mają święty spokój bo mało kto się tam zapuszcza. Spokojnie mieszkają tam dziki, sarny, lisy, borsuk, jeże, wiewiórki i łasice a także ogromna ilość ptaków (również sójki). W związku z „zaptaszeniem” okolicy Franek miał czego słuchać i na co patrzeć!

Po mniej więcej półgodzinie Franek zaczął nerwowo skakać po klatce i żałośnie pokrzykiwać – zauważyłam, że ten rodzaj dźwięku wydaje tylko wtedy, kiedy czuje się niepewnie, nie chciałam, żeby miotając się po klatce uszkodził sobie pióra i nie chciałam, żeby się bał – zabrałam go do domu i wypuściłam w pokoju, który dobrze znał. Uspokoił się natychmiast, usiadł mi na ramieniu i „gadał” dłuższy czas tak, jakby opowiadał mi swoje wrażenia.
Towarzyszył mi przez większą część dnia, nie siadał na oknie, raczej badał przedmioty z najbliższego otoczenia (żyrandol musieliśmy wymienić, bo baliśmy się że Franiu huśtając się na poprzednim spowoduje jego urwanie się!)



udawał bardzo złego i niebezpiecznego potwora





bardzo interesował się moją pracą



i pilnował godzin posiłków



 a jak nie było na czas mięska to zjadał mnie :))


 Ale dzień rozstania nieuchronnie się zbliżał ...

Powtarzałam spacery w klatce, każdy kolejny trwał nieco dłużej ale nieodmiennie kończył się bardzo nerwowym zachowaniem Frania … po kilku dniach takich przygotowań postanowiłam wypuścić Frania …. to było dla mnie ogromne przeżycie, chciało mi się płakać, pomyślałam, że wyleci z klatki i zniknie w wąwozie, że już nigdy go nie zobaczę, nie będę wiedziała czy żyje, czy jest radosny, zdrowy... ale nie chciałam odebrać mu możliwości normalnego, ptasiego życia - decyzja zapadła, otworzyłam klatkę ….






a co nastąpiło potem? dowiecie się wkrótce .... :)

sobota, 7 listopada 2015

Franek w kąpieli :))


Franiu rósł, jadł coraz więcej i coraz częściej robił to już sam - częstował się kawałkami mięska ze swojej miseczki lub "rabował" jedzenie nam :), ale w dalszym ciągu dopominał się o wodę, którą podawałam mu przy pomocy strzykawki - siadał na strzykawce i wrzeszczał! Zupełnie nie interesowała go woda stojąca w miseczkach, garnuszkach czy szklankach z grubego szkła (musiały być ciężkie, bo Franiu krzepę miał i normalną, cienką szklankę brał w dziób i zrzucał na podłogę!)

Nie umiałam namówić Frania do umoczenia dzioba w wodzie .....

Pewnego dnia przyniosłam do domu ceramiczną, dość szeroką, płaską miseczkę, postawiłam ją na podłodze w pokoju i nalałam do niej wody. Nie wzbudziła żadnego zainteresowania u ptaszyska do momentu, kiedy usiadłam na podłodze i zaczęłam palcami, leciutko chlapać w wodzie, podnosiłam rękę z wodą do góry i delikatnie wlewałam do miski - bawiłam się tak dobrą godzinę!

Ptaszysko obserwowało mnie ze stołu, potem przeniosło się bliżej (ale ciągle w dość sporej odległości ) wreszcie zeskoczył na podłogę i powoli zaczął zbliżać się do tego czegoś dziwnego ......

A po następnych kilku minutach wyglądało to tak ....





 Niestety, to że  Franciszek odkrył radość chlapania się w wodzie nie wpłynęło na zmianę sposobu picia, dalej poiłam go ze strzykawki ..... a oprócz tego musiałam teraz pilnować, żeby nie było w pobliżu Frania jakiś głębokich pojemników z wodą bo radośnie pakował się do każdej ilości wody, co mogło skończyć się dla niego po prostu utopieniem!

środa, 4 listopada 2015

Jak wychować Frania na porządnego ptaka?

Pierwsze wspólne dni z Franiem pamiętam jako nieustające sprzątanie i gorączkowe poszukiwania wszelkich dostępnych informacji na temat opieki nad ptaszyskiem – co do sprzątania – szybko wypracowałam metodę polegającą na jak największym ograniczeniu „pola rażenia”. Meble zostały przykryte starymi ręcznikami i innymi materiałami (serdeczne podziękowania dla wszystkich bliższych i dalszych znajomych za dostarczenie hurtowych ilości wyżej wymienionych!), zawsze pod ręką była też miseczka z wodą i szmatka – dałam radę!

Natomiast coraz większym problemem stawało się praca nad rozwojem Frania i nie chodzi mi o karmienie, tylko o nauczenie go różnych życiowych czynności i wychowanie na ptaka!
Przecież Franio przebywał cały czas w mieszkaniu (latanie nie było jeszcze do końca opanowane, zdarzały się „stłuczki”) więc siłą rzeczy staliśmy się dla niego rodziną i jedynym wzorcem do naśladowania – dwoje ludzi i pies – świetny wzorzec dla ptaka!

Sójka należąca do rodziny krukowatych jest niezwykle inteligentnym ptakiem, nieustannie obserwując ludzi, szybko orientuje się gdzie jest jedzenie, woda, kto ją karmi i co zrobić, żeby dostać jeść czy pić – ma też umiejętności o które zupełnie ją nie podejrzewałam (mało wiemy o ptakach, żyjących obok nas) a mianowicie ma świetny słuch i umie naśladować dźwięki!
Mało tego, to czego się nauczy potrafi wykorzystać w odpowiednim momencie np. jak nauczy się naśladować głos drapieżnego ptaka, to będzie używając go straszyć inne sójki, które wkroczyły na jej terytorium!

Znalazłam informacje, że starożytni Grecy mieli trzymać młode sójki w domu i od małego uczyć je naśladowania ludzkiego głosu. Oswojone, były później atrakcją wystawnych uczt, gdzie miały przysiadać na ramieniu gości, przyjaźnie zagadywać i brać pokarm z ręki.

Co do siadania na ramieniu, brania jedzenia z ręki i tulenia się do człowieka – wszystko to Franek robił sam z siebie – ale co z naśladowaniem mowy? 

Postanowiłam przeprowadzić eksperyment ….

Wyglądało to pewnie bardzo śmiesznie …. Franio siedział na lodówce a ja stałam naprzeciwko i gadałam jak nakręcona: „Fra – niu, Fra- niu, Fra-niu” przez pół godziny a ptaszysko przyglądało mi się uważnie, przechylając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę – po kilku dniach stwierdziłam, że to może za trudne dla młodziaka i przeszłam na gwizdanie melodyjek – no i to zdecydowanie bardziej ptaka zainteresowało, prawie natychmiast zaczął próby powtarzania, najpierw poszczególnych dźwięków a potem krótkiego fragmentu melodii „Poszła Karolinka ...” - nie wiem, które z nas było bardziej dumne z siebie!

Po kilku miesiącach spędzonych z nami Franek gwiżdże fragmenty melodii, naśladuje okoliczne ptaki (sikorki, dzięcioła i kosy), czasem inne dźwięki np. jakieś piski (coś w rodzaju gotującego się czajnika) a oprócz tego gada po swojemu czyli cichutko kracze mocno „ochrypłym” głosem, ćwierka słodko (kiedy dostaje coś dobrego – albo chce to dostać!) no i oczywiście wrzeszczy po sójczemu bo na spacerach poza domowych poznał kolegę (lub koleżankę) i teraz wrzeszczą na siebie radośnie siedząc na dwóch końcach gałęzi …

Ciągle mam nadzieję nauczenia go jakiegoś słowa, może w zimie, kiedy będzie spędzał z nami więcej czasu to mi się uda ….

Teraz kilka informacji o wyglądzie i „ubranku” Franka.

Kiedy do mnie trafił był o połowę mniejszy niż jest teraz – obecna długość ptaszka to około 30 centymetrów (dorosłe osobniki mają zwykle maksymalnie 36 cm długości – może jeszcze urośnie!), waga pewnie około 15 – 20 dkg. W każdym razie jak wyląduje na głowie to go czuję i to dość wyraźnie, tym bardziej, że robi to z rozpędem!

Jako młode ptaszę był bardziej szary niż kolorowy, ale z tygodnia na tydzień robił się coraz bardziej barwny (w końcu sójka to najbardziej kolorowy z europejskich krukowatych) i w rezultacie jest różowo – szarobrązowy z białym „żabotem” ,brzuszkiem i kuperkiem, ma też białe pasy na skrzydłach (bardziej widoczne w czasie lotu), boki głowy są rudawo – brązowe, wierzch główki pokryty czarnym kreskowaniem, od dzioba kształt głowy podkreśla czarny „wąs” również sterówki i końce skrzydeł są czarne.
Oczy bardzo bystre, brązowe. Nogi jasnobrązowe a dziób (bardzo mocny) o stalowoszarej barwie.
Słynne niebieskie piórka na bokach skrzydeł nie są wcale niebieskie – ten intensywny błękit bierze się stąd, że wiązka światła rozszczepia się w strukturze pióra i zostaje odbite widmo niebieskie.




Na podstawie wyglądu piór, zrzuconych w okresie pierzenia (stare ptaki pierzą się jesienią) można określić wiek danego osobnika. Ptaki powyżej pierwszego roku życia mają większą liczbę prążków niż tegoroczne młode ptaki.

Najładniejszy jest Franio z czubem nastroszonych piórek na główce – stroszy je kiedy widzi kogoś obcego, chce kogoś przestraszyć albo wtedy kiedy chce złapać jak najwięcej ciepła ….
Tym razem Franek w wersji "mam dziób i nie zawaham się go użyć" 









Czasami zamiast czubka, po obu stronach głowy Franka sterczą podniesione piórka i wygląda jak Hermes w skrzydlatej czapce, no cóż był to między innym bóg złodziei a Franiu upodobanie do złodziejstwa ma ...   
 
No tak, miało być o wychowaniu a skończyło się na zachwytach nad (niewątpliwą) urodą ptasiora!

W moich poszukiwaniach dotarłam do bardzo miłego ornitologa, który na wstępie rozmowy ucieszył moje serce informacją, że krukowate (a więc i sójki) bardzo przywiązują się do swoich opiekunów i z reguły zostają z nimi do końca życia a ponieważ zamiast trzymać ptasie dziecię z dala od człowieka (najlepiej w ciemnym pudle – o mało się nie popłakałam, jak to usłyszałam!) ja swoje ptasię trzymałam „na człowieku” no to mam!

Sójcze dzieciństwo trwa dość długo bo rodzice (sójki są monogamiczne) utrzymują kontakty nawet z dzieciakami z lęgów z poprzednich lat (natomiast ze sobą już się tak dobrze nie dogadują – jak się spotkają w okresie międzylęgowym to nawet do „dzioboczynów” dochodzi!)

Okres zainteresowania płcią przeciwną zaczyna się z reguły w drugim a czasem nawet w trzecim roku życia a więc jeszcze trochę potrwa za nim się przekonam czy mam Franię czy Frania :)) ale tak naprawdę nie ma to dla mnie żadnego znaczenia i tak Franek będzie Frankiem (nawet jak zniesie jajko!)

Najtrudniejszym zadaniem było nauczenie Franka, że wodę można pić samemu przy pomocy dzioba a nie człowieka i strzykawki a nawet można się w niej kąpać ale o tym to już następnym razem ....



wtorek, 3 listopada 2015

Dina, Franiu - początek przyjaźni psio-sójczej

Obawiałam się trochę jak na nowego domownika zareaguje moja kochana Dina - 9-letni owczarek niemiecki, wielka, kudłata bestia o gołębim sercu - niezwykle łagodna i przyjazna całemu światu ale co innego świat za drzwiami a co innego takie pierzaste "cóś" latające psu nad głową - konfrontacja była nieunikniona ....




Franek był bardzo zainteresowany, Dina bardzo zdziwiona i z lekka zniesmaczona bezczelnym zachowaniem stwora - on chodził po stole! mało tego, chodził również po ukochanej pani! ale szczytem bezczelności  było to co stało się potem .... po prostu Franiu usiadł na łbie kompletnie zaskoczonej psiny i tak przez chwilę pozostał .... zamarłam ...




Ale nic się nie stało, Dina zniosła to ze stoickim spokojem - otrząsając się lekko z natręta, który, niezwykle obrażony takim nieeleganckim zachowaniem odfrunął .... aby po kilku dniach podkraść się znienacka i pojeździć przez chwilkę wierzchem na psie :)



Obserwując te dwa, pochodzące z różnych zwierzęcych światów stworzenia coraz częściej myślę, że to tylko my, ludzie mamy problem z komunikacją, inne gatunki radzą sobie doskonale ...




poniedziałek, 2 listopada 2015

Dlaczego postanowiłam pisać bloga

Pomyślałam niedawno, że życie dało mi niesamowitą możliwość obcowania na co dzień z płochliwym, wrażliwym i bardzo mądrym stworzeniem. Ptak, którego w naturze nie wszyscy widzieli, a już na pewno niewielu widziało z bliska, stał się częścią mojej codzienności.
Wytworzyła się między nami więź pełna zaufania, ciepła i miłości - ocaliłam mu życie, ale też w jakiś sposób to życie złamałam - bo Franek już nigdy nie będzie stuprocentowo dzikim ptakiem (chociaż lata swobodnie, nigdy nie był w klatce z wyjątkiem momentu przywiezienia i kilku pierwszych nocy) - wylatuje z domu kiedy chce i wraca kiedy chce, ale przecież wraca do człowieka, nie umie schować się przed deszczem i lubi zaglądać do lodówki bo tam jest jego ulubiony żółty serek i mięsko ....
Postanowiłam opisać moją przyjaźń z Franiem, moje obserwacje (nie jestem ornitologiem tylko socjoterapeutą) tak, aby chociaż troszkę pokazać jak wspaniały, bogaty świat istnieje tuż obok nas - a my prawie nic o nim nie wiemy ....
Mam nadzieją, że moje doświadczenia i przemyślenia komuś się przydadzą a może chociaż spowodują to, że dostrzeżecie naszych Braci Mniejszych, którzy ubarwiają i ulepszają nasz świat ...

Zaczynamy!

11 czerwca 2015 roku do mojego (i tak już z lekka zwariowanego) domu zawitał nowy domownik. Znaleziony podczas porannego biegania mały, bardzo wystraszony ptak - przyjechał w pojemniku do przewożenia yorka (jedyne co było pod ręką) i tak naprawdę to miał być tylko do momentu znalezienia azylu, który zechce go przyjąć ....




wyglądało toto, jak kupa ptasiego nieszczęścia a przecież to jeden z piękniejszych polskich ptaków - sójka!
Najpierw sprawdziłam czy nie ma jakiś urazów - na szczęście wszystko było w porządku. Potem ugotowałam jajko i ugniotłam je z białym serem - danie nie wzbudziło entuzjazmu stworaka :)




chociaż jak widać - głodny był ....
Nakarmiłam go maleńkimi kęsami, wodę do picia dostał ze strzykawki (sam nie potrafił ani jeść, ani pić)


i zasnął .....

Próbowałam znaleźć miejsce dla malucha ale nikt go nie chciał! azyle do których wysłałam e-maile z prośbą o pomoc nawet nie odpowiedziały. Nie pozostało więc nam nic innego jak zaadoptować ptaszysko - w ten sposób zostałam ptasią mamą a ptasio otrzymał imię Franek - chociaż do tej pory nie mam pojęcia czy to przypadkiem nie Frania :)



i natychmiast wszedł mi na głowę! a przede wszystkim zupełnie zawojował moje serce ....



Najtrudniejsze były pierwsze dni - karmiłam stworaka kilkanaście razy dziennie, pilnowałam również aby pił - cały pokój został przykryty starymi ręcznikami (ptaszek ma bardzo szybką przemianę materii, kupki są co krok!) - również domownicy a także goście zostali przystrojeni gustownymi okryciami bo Franiu najczęściej siedział na ludziach ...

Przez cały dzień skakał lub fruwał po pokoju, wieczorem zasypiał na karniszu i wtedy dopiero delikatnie go zdejmowałam i zanosiłam do klatki w kuchni, po czym następowało dwugodzinne sprzątanie.



Na karniszu lubił też siedzieć w ciągu dnia bo miał wtedy wszystko pod obserwacją .....



i coraz bardziej energicznie dopominał się o jedzenie, dieta też stawała się coraz bardziej urozmaicona i zawierała: gotowane drobiowe serduszka krojone w wąskie paseczki, gotowane jajko (lubi bardziej białko niż żółtko), biały serek (tłusty i słodki) ale absolutnie ulubione danie to żywe świerszcze! Franiu przylatywał natychmiast na dźwięk otwieranego pudełka i darł się (a sójki to potrafią, oj, potrafią!) jak opętany dopóki nie dostał owada ....



a tak wyglądał najedzony i (ja tak to widzę!) uśmiechnięty Franek, każdego dnia weselszy, bardziej ciekawski i bardziej z nami spoufalony ....




Ponieważ staram się jak najwięcej napisać, będę to robić po trochu - a więc ciąg dalszy nastąpi wkrótce.